Nikt z nas nie wie, jak dokładnie wygląda kontrakt Simona z Sadą, ale w tym wypadku szczegółowe zapisy i fakt, czy były w 100% realizowane (brazylijski klub twierdzi że tak) nie mają w gruncie rzeczy żadnego znaczenia.
Sedno i clou całej sprawy tkwi natomiast w tym, że jak słusznie zauważył Pasini (który na swoim blogu zresztą w całej sprawie jawnie trzyma stronę Lube), że FIVB w ostatnich latach żadnego zawodnika podpisującego podwójny kontrakt nie tylko nie zawiesiła, ale też i kary dla klubów za podpisywanie takich "podwójnych" umów z zawodnikami, nawet jeżeli po wielu miesiącach FIVB je nałożyła, były wręcz symbolicznie śmieszne. Dlatego Lube podpisując kontrakt Simonem skalkulowało swoje ryzyko zablokowania takiego kontraktu przez FIVB jako bardzo małe - dokładnie tak samo jak Chińczycy rok temu w przypadku Kevina Tillie, czy Perrina, czy też trzy sezony temu Turcy z Maliye Piyango w przypadku innego Kubańczyka Uriarte Mestre, który w tym samym sezonie podpisał najpierw wieloletni kontrakt z Perugią, a potem jak gdyby nigdy nic drugi ze wspomnianą Ankarą.
Mamy tutaj dokładnie takie same sytuacje ze strony klubów i zawodników podpisujących podwójne kontrakty próby siłowego rozwiązywania wcześniejszej umowy i tworzenia faktów dokonanych. Jak pisałem wczoraj, bez skutecznych mechanizmów nakładania i egzekwowania sankcji przez FIVB za zawieranie podwójnych umów w przypadku transferów międzynarodowych wszelkie kontrakty, zwłaszcza te wieloletnie będą niewiele warte, a jak pokazuje długotrwałe doświadczenie w takich sytuacjach mechanizmy karania w przypadku FIVB istnieją tylko teoretycznie - możliwości karania niby są, tyle tylko że od lat nikt ich nie stosuje. Absurd jak z "Misia": "nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobisz?"
W sytuacji kiedy na międzynarodowym rynku transferowym (rynek krajowy to inna inszość - bo tutaj na całe szczęście głównie same federacje krajowe i ligi profesjonalne dbają o to żeby do takich sytuacji nie dochodziło) obowiązuje prawo kaduka i wolna amerykanka w przeszłości wykorzystywały również kluby brazylijskie (choćby przypadek Leandro Vissotto, który z powodów osobistych w 2010 zerwał jednostronnie kontrakt z najbogatszym ówczesnym klubem włoskim Trentino i wrócił grać do Brazylii), teraz dla odmiany próbują wykorzystywać Włosi. Jedyna nadzieja w tym, że któryś klub się w końcu zdenerwuje, skieruje sprawę do Sportowego Sądu Arbitrażowego w Lozannie i za cały bałagan na rynku transferowym za który odpowiada międzynarodowa federacja będą musieli zapłacić leśne dziadki z FIVB z własnej kieszeni.
