Wszystkim biorącym udział w dyskusji proponuję określić motywację na bazie której dokonują ocen tego czy innego systemu. Pozwoli to na większą przejrzystość opinii i łatwiejsze ustosunkowywanie się do nich - sytuacje kiedy ktoś obala dość mozolną analizę jakiejś sytuacji lub rozbudowaną i dobrze uzasadnioną opinię sloganem "a bo inaczej byś mówił gdyby wygrał(a) Skra, Jastrzębski, Zaksa ... itp itd." są mocno drażniące i wprowadzają zamęt.
Ponadto założyłbym, że wszelkie rozstrzygnięcia nie mogą być wbrew aktualnie panującym regułom gry w siatkówkę, więc siłą rzeczy - gra na czas, granie tylko na punkty (bez setów), czy liczenie małych punktów przed setami nie powinny być rozważane tutaj.
Osobiście poza wyżej wymienioną argumentacją "na barwy klubowe" (do jej wartości merytorycznej nie chce się odnosić
) na dobrą sprawę spór dotyczy proporcji, między sprawiedliwym wynikiem i widowiskowością meczu. Próbując zadowolić oba interesy należałoby wyznaczyć jakąś złotą proporcję, aby kibic był zadowolony i siatkarz nie miał jak zwalać na system.
O ile stosunkowo łatwo znajduję "najsprawiedliwszy" system w postaci lepszego bilansu meczów, setów, w dalszej kolejności małych punktów, o tyle "najbardziej widowiskowy" wyznaczyć jest niezwykle trudno. Trzymając się tego, że za widowiskiem przemawia możliwość rozstrzygnięcia spotkania na swoją korzyść do
samego końca meczu. Trzeba by było doprowadzić do sytuacji, że możliwość awansu mają obie drużyny w każdej chwili przed jego zakończeniem. W piłce nożnej sytuacja jest dość łatwa. Drużyna, która przegrała pierwszy mecz 8:0 i przegrywająca w rewanżu 5:0 ma nawet w doliczonym czasie gry (choć brzmi to kuriozalnie)
szansę na awans. Nikt nie broni jej odrobienia strat, a to że ma akurat mało czasu to wyłącznie jej wina, ale jednak ma.
W siatkówce nie gramy na czas, ale na punkty i sety. Zostając wiernym zasadzie "dopóki piłka w grze", drużyna przegrywająca 1. mecz 3:0 i w drugim przegrywająca "póki co" 2:0 powinna mieć szansę wyjścia z tego stanu obronną ręką. Niby taką szansę daje obecnie złoty set, ale uważam, że krzywdzącym byłoby określić jako ten sam imponujący wyczyn strzelenie 13 czy 14 bramek w doliczonym czasie gry przez piłkarzy i wygranie 4 kolejnych setów (w tym jeden do 15) przez siatkarzy.
U piłkarzy bowiem ten hipotetyczny wyczyn byłby sprawiedliwym uhonorowaniem takiego zespołu -
zasłużyli by na awans. Kto jednak może podniecać się w takim samym stopniu niby analogicznym "wyczynem" siatkarzy skoro bilans setów przemawiałby na korzyść przegranych ?
I tu jest dla mnie pies pogrzebany, ponieważ przynajmniej w moim odczuciu to "sprawiedliwy werdykt" wzmacnia widowisko. Trudno mi oklaskiwać drużynę zmiażdżoną w pierwszym meczu i wygrywającą minimalnie w drugim, i która rzekomą różnicę klas na swoją korzyść akcentuje tylnymi drzwiami w 15 punktowym secie. Zatem mnie argument "większego widowiska" poprzez formułę złotego seta nie przekonuje absolutnie.
Oczywiście problem łatwego 3:0 w pierwszym meczu i 1:0 w drugim pozostaje - zabija emocje w rewanżu. Kibice przegrywającego zespołu tracą zabawę po 20 minutach, w porównaniu z odpowiednikami rywali są pokrzywdzeni. Na chwilę obecną optymalnym rozwiązaniem wydaje mi się poruszane już punktowanie zwycięstwa 3:0 lub 3:1 jednakowo. Kwestia jednego seta nie raziła by tak po oczach a widowisko zyskało. Propozycji grania do dwóch zwycięstw również nie odbieram chwały (jednak wiązałoby się to, a raczej musiałoby się wiązać z przetasowaniami w napiętym już i tak kalendarzu).
Moje przydługie dość przydługie ględzenie wynikało zapewne z ulubienia jasnych i sprawiedliwych reguł w sporcie oraz swoistej, towarzyszącej mi od zawsze gloryfikacji uczciwości, przejrzystości i transparentności. Której uważam nie może przykryć jakiś tam egoistyczny pęd za pieniądzem stacji komercyjnych i tworzenie systemu pod ten właśnie interes. Z tego powodu chciałem na problem obecnej zasady awansu w europejskich pucharach rzucić dość mocno penetrujące światło i wyczerpać temat na tyle wystarczająco na ile mogłem. Liczę na zrozumienie
Pozdrawiam !